Pogoń za dolarem to główne
zajęcie wielu ludzi w Ameryce. Wszystko
jest drogie, a pieniądze na ziemi nie leżą. Choć pewnie podone realia wiele
osób odczówa również w Polsce to jednak różniaca jest taka, że polskie oszczędności
które tu przywiozłem szybko stopniały, a praca za minimalną stawkę i to nie w
każdy dzień tylko na telefon powoduje, że wszyskto idzie na mieszkanie i
wyżywienie. Jak jest dobry tydzień to mam pracę non-stop, wstaję o 4:30 by
dojechać na 6 do biura firmy IP, z którą jeżdżę na inwentury – głównie do
sklepów typu Rossman. Kończę o 14, w domu jestem godzinę póżniej po czym szybko
się przebieram, zabieram posiłek z lodówki i pędzę do kolejnej agencji, z którą
jadę do fabryki pakować makarony. W domu jestem o 1 w nocy (jeśli kierowca nie
zabłądzi – co się dość często zdarzało), dwie trzy godziny snu i od początku.
Zgadzam się na taki tryb bo muszę brać co popadnie.
Po trzech dniach takiej pracy jak idę na inwentaryzację to modlę się żeby mi przydzielili dział dla kobiet – do liczenia są głównie podpaski w dużych opakowaniach które łatwo się liczy. Gorzej jak trafi się dział żywności dla niemowląt, z małymi słoiczkami które są pomieszane i od liczenia można dostać oczo-pląsów. Z pakowaniem makaronu jest mniejszy problem, bo nie ma takiej presji, to raczej sam sobie narzucam tempko, a jak jestem mocno zmęczony to dołączam do moich kolegów z Afryki, którzy dostosowują swoją prędkość do stawki, którą dostają. Niektórzy z nich pracowali wcześniej w fabryce chips’ów gdzie dostawali kilka dolarów więcej za godzinę więc tu nie się nie wysilają.
Po trzech dniach takiej pracy jak idę na inwentaryzację to modlę się żeby mi przydzielili dział dla kobiet – do liczenia są głównie podpaski w dużych opakowaniach które łatwo się liczy. Gorzej jak trafi się dział żywności dla niemowląt, z małymi słoiczkami które są pomieszane i od liczenia można dostać oczo-pląsów. Z pakowaniem makaronu jest mniejszy problem, bo nie ma takiej presji, to raczej sam sobie narzucam tempko, a jak jestem mocno zmęczony to dołączam do moich kolegów z Afryki, którzy dostosowują swoją prędkość do stawki, którą dostają. Niektórzy z nich pracowali wcześniej w fabryce chips’ów gdzie dostawali kilka dolarów więcej za godzinę więc tu nie się nie wysilają.
Bywają jednak takie tygodnie
gdzie i w jednej agencji i w drugiej jest istna pucha. Nie ma pracy przez kilka
dni i nie wiadomo czy będzie coś następnego. Żeby się jednak nie dołować
zacząłem szukać innych zajęć, które pozwoliłyby mi zapomnieć o codziennych
problemach i umożliwiły kontakt z ludźmi. Zdażało się bowiem, że spędzałem cały
dzień w domu przed komputerem wysyłając CV-ki przez internet, na które pewnie
nikt nie patrzył bo były po angielsku a nie po francusku.. Zacząłem więc
wolontariat, który mimo iż nie przyniósł mi ani grosza to dał ogromną
satysfakcję, siłę do działania i możliwość poznania ludzi mieszkająych tu od
wielu lat, którzy pospieszyli mi z dobrymi radami. Oto kilka miejsc, które w
czasie mojego pobytu odwiedzałem i krótki opis tego co można tam robić:
Z tym miejscem
jestem najbardziej związany i jak mam tylko trochę wolnego czasu to tam
zaglądam. Instytut to nic innego jak tzw. Dom spokojnej starości dla Polaków i
osób ze wschodniej Europy (głównie Ukraińców).
W dużym
4-piętrowym budynku mieszka ponad 100 osób, z których przydzielono mi 6 osób, z
którymi chodzę na spacery po piętrze, pomagam przy karmieniu i przy zajęciach
rekreacyjnych typu gimanstyka, bingo czy wyścigi konne (takie z tektury na
planszy).
Jest to dość niesamowite miejsce bo spotykam tu ludzi którzy mają już po 100 lat i wielu z nich pamięta jeszcze czasy II wojny światowej. Przez chwilę myślałem nawet by założyć osobny blog by opisać te wszystkie historie, ale szybko się okazało, że za każdym razem opowiadają to samo. Jak na przykład Pan Edward, który kilka razy wspominał o tym jak jako dziecko chował się po strychach przed Niemcami, później wywieźli go z Krakowa na 3 dni przed tym jak został on zajęty przez Rosjan, działał w podziemiu jako żołnież AK, a po wojnie gdy został zdemobilizowany przez Brytyjczyków ubiegał się o przyjazd do Kanady i w ’48 udało mu się tu dostać. Pan dosyć barwnie to wszystko opowiada, ale puenta jest zawsze jedna – zawsze na koniec wspomina słowa swojego ojca, który mawiał „Synu, aby wroga swojego pokonać, ucz sie jego języka”.
Podczas jednego ze spotkań Pan Edward opowiadał wolontariuszom i innym mieszkańcom Instytutu historię swojego Ojca.
Pani Jola, która tam pracuje w miarę swoich możliwości spisuje wspomnienia mieszkańców i czasami publikuje w lokalnym biuletynie, jednak mało z tego jak się domyślam dociera do Polski, a jest tu skarbnica wiedzy, która powoli zanika.
2. Teatr Aux Ecuries (Ozekurie)
Na wolontariat w tym miejscu trafiłem przez stronę arrondissement.com, na której można znaleźć ciekawe oferty oraz wydarzenia w swojej dzielnicy. W ogłoszeniu pisano o tym, że szykują ludzi do przedstawień oraz do pomocy przy organizacji przedstawień - pomyślałem, że może to być ciekawa okazja by bliżej poznać lokalną kulturę.
Aktorem co prawda nie zostałem, ale miałem okazję obejrzeć kulisy kilku przedstawień barierę językową, którą wciąż miałem w stosunku do tutejszej odmiany francuskiego. Aktorzy zazwyczaj tworzyli mieszaną grupę pod względem pochodzenia: od bardzo lokalnych, poprzez drugie lub trzecie pokolenie imigrantów do zupełnie świeżych przybyszów.Jedno z przedstawień dotyczyło uprzedzeń w stosunku do Arabów, a właściwie do kogoś kto wygląda jak Arab, ale w rzeczywistości oprócz koloru skóry i zarostu nic go z Arabami nie łączy, a mimo to cierpi z powodu stereotypów i uprzedzeń. Historia dotyczyła ataku terrorystycznego w autobusie. Kamery nagrały jak właśnie takie niby Arab wchodzi do środka z plecakiem, w którym jest bomba. Media i policja od razu oskarżają jego i mówią że to islamski ekstremista, po czasie jednak okazuje się, że plecak z bombą przekazał zazdrosny chłopak, który kochał się w dziewczynie oskarżonego. Przedstawienie bardzo fajnie zrobione, ciekawe dialogi, niestandardowe tańce i sporo humoru. Kilka zdjęć można znaleźć na stronie lignedebus.Inne przedstawienie, w których przygotowaniach pomagałem AVALe. Właściwie ciężko powiedzieć o czym to było i w sumie po tym przedstawieniu zacząłem szukać innego zajęcia. Dojrzałe małżeństwo Kanadyjczyka z Holenderką i ich codzienne, raczej nudne, życie. On wisi na telefonie próbując się dodzwonić do tamtejszego NFZ, ona marzy o pracy aktorki i ćwiczy na pamięć tekst do reklamy mydła oraz rzeźbi swoje ciało wymachując hulaj-hopem...
Aktorem co prawda nie zostałem, ale miałem okazję obejrzeć kulisy kilku przedstawień barierę językową, którą wciąż miałem w stosunku do tutejszej odmiany francuskiego. Aktorzy zazwyczaj tworzyli mieszaną grupę pod względem pochodzenia: od bardzo lokalnych, poprzez drugie lub trzecie pokolenie imigrantów do zupełnie świeżych przybyszów.Jedno z przedstawień dotyczyło uprzedzeń w stosunku do Arabów, a właściwie do kogoś kto wygląda jak Arab, ale w rzeczywistości oprócz koloru skóry i zarostu nic go z Arabami nie łączy, a mimo to cierpi z powodu stereotypów i uprzedzeń. Historia dotyczyła ataku terrorystycznego w autobusie. Kamery nagrały jak właśnie takie niby Arab wchodzi do środka z plecakiem, w którym jest bomba. Media i policja od razu oskarżają jego i mówią że to islamski ekstremista, po czasie jednak okazuje się, że plecak z bombą przekazał zazdrosny chłopak, który kochał się w dziewczynie oskarżonego. Przedstawienie bardzo fajnie zrobione, ciekawe dialogi, niestandardowe tańce i sporo humoru. Kilka zdjęć można znaleźć na stronie lignedebus.Inne przedstawienie, w których przygotowaniach pomagałem AVALe. Właściwie ciężko powiedzieć o czym to było i w sumie po tym przedstawieniu zacząłem szukać innego zajęcia. Dojrzałe małżeństwo Kanadyjczyka z Holenderką i ich codzienne, raczej nudne, życie. On wisi na telefonie próbując się dodzwonić do tamtejszego NFZ, ona marzy o pracy aktorki i ćwiczy na pamięć tekst do reklamy mydła oraz rzeźbi swoje ciało wymachując hulaj-hopem...
3. CSSS - Centrum Zdrowia i Opieki Społecznej
Po krótkiej przygodzie z teatrem zacząłem szukać czegoś innego, gdzie mógłbym dalej mieć kontakt z ludźmi i przy okazji robić coś pożytecznego. Pomyślałem sobie więc, że skoro mam już trochę doświadczenia z osobami starszymi w polskim Instytucie to czemu by nie popracować w podobnym charakterze ale z Kanadyjczykami. Tak też trafiłem do organizacji CSSS, która ma kilka ośrodków w Montrealu. Tu, w odróżnieniu do Instytutu, musiałem jednak określić swoje godziny wolontariatu co było dość trudne mając pracę na telefon. Zarezerwowałem jednak niedzielne południe na tę okazję, co gwarantowało przy okazji, że resztę dnia spędzę z moją Żoną.
W niedziele tak się składa, że w Ośrodku organizowano gry i zabawy dla mieszkańców. Popularna jest tu gra "Okeo" czyli coś jak bingo tylko, że zamiast kulek z numerkami używa się tu standardowych kart takich jak do pokera czy makao.
Czasmi przychodzą tu artyści i organizują koncerty, tj. Ci dwaj panowie którzy z przytupem zagrali o tak właśnie:
W niedziele tak się składa, że w Ośrodku organizowano gry i zabawy dla mieszkańców. Popularna jest tu gra "Okeo" czyli coś jak bingo tylko, że zamiast kulek z numerkami używa się tu standardowych kart takich jak do pokera czy makao.
Czasmi przychodzą tu artyści i organizują koncerty, tj. Ci dwaj panowie którzy z przytupem zagrali o tak właśnie:
Trzeba powiedzieć, że warunki w tym Ośrodku mieszkańcy mają bardzo dobre: jest tu sporo personelu i wolontariuszy. Każdy z mieszkańców ma własny pokój, jest sporo zajęć. Oba Ośrodki i ten kanadyjski i polski są na naprawdę wysokim poziomie (polski na nieco wyższym bo daje wolontariuszom obiad za pracę :)
4. Gurdwara - Świątynia Sikhów
Do świątyni, która znajduje się w dawnym kościele katolickim (odsprzedanym z powodu braku wiernych) trafiłem dzięki moje żonie, która uczy się tam śpiewu. Nie jest to co prawda wolontariat, ale zajęcie w którym mogę się zrelaksować, pośmiać i zapomnieć o codziennych problemach. W świątyni mieszka kapłan, którego nazywamy Uncle Ji (czyt. Ankel Dżi), czyli Wujek. Jest on Sikhiem, czyli wyznawcą religii, która jest pewną mieszanką islamu i hinduizmu.
Polska wersja Wikipedii opisuję ją jako:
"Religia ta jest przeciwna wojnom religijnym. Nie chce dzielić ludzi na muzułmanów, hinduistów, chrześcijan. Uważa, że Boga można kochać, nazywając go Allahem, Jahwe, Kryszną itp".
Wujek Dżi ("Dżi" to dodatek, który wyraża szacunek do danej osoby), jest niesamowity i nie sposób go nie polubić - bije od niego tak pozytywna energia, że trudno to opisać. Co ciekawe, mimo iż mieszka tu od kilku lat to prawie, że nie mówi ani po angielsku ani po francusku i sobie radzi. Gra za to znakomicie na bębnie, tzw. tabla, a przy okazji uczy śpiewu moją żonę, więc przychodzenie do niego to podwójna radość:
IPEX - nowa praca
Na koniec dobra wiadomość - dostałem wreszcie pożądną pracę w swoim zawodzie. Po kilku przygodach powrotu z fabryki makaronów o pierwszej w nocy, po ośnieżonych drogach, zaparowanej przedniej szybie i kierowcy jeżdżącego jak wariat powiedziałem sobie, że muszę znaleźć jakąś normalną robotę bo to się źle skończy. I udało się - skontaktowałem się ponownie z agencja pracy Robert Half, wysłałem moją aplikację (tym razem po francusku) i oddzwonili do mnie. Dzięki temu, że byłem już u nich w bazie i przeszedłem testy sprawa potoczyła się bardzo szybko.
W środę miałem rozmowę w Agencji, w czwartek w firmie, a w poniedziałek zacząłem już pracować! Co za ulga! Koniec już lataniem ze skanerem czy z pakowaniem makaronu - trafiłem do działu finansów i mogę dalej się realizować w swojej dziedzinie. W dodadku zespół jest bardzo ciekawy - ludzie całego świata od Nowej Zelandii poprzez Bliski Wschód, Afrykę, Amerykę Południową, aż do samego Quebec'u. Nie ważne skąd ktoś pochodzi, wszyscy są traktowani według tego co potrafią, a nie jak wyglądają - i to mi się podoba!